piątek, 19 kwietnia 2013

Czym karmić pisklęta?

Niestety, wygląda na to, że wszystkie gotowe pasze dla drobiu dostępne w sprzedaży zawierają organizmy genetycznie modyfikowane.

Jak zrobić własną paszę dla piskląt, a następnie dla kurcząt i dorastającego drobiu?
Pamiętam, że moja Babcia dla świeżo wyklutych piskląt dawała do picia letnią, świeżą wodę, a do jedzenia drobno posiekane jajko. Najpierw samo żółtko, potem całe jajko. Następnie drobiła świeży twaróg.
Siekała drobno pokrzywę, krwawnik. Jeśli mleko - to tylko kwaśne lub serwatkę. Być może kaszę gotowaną. To tyle ile pamiętam.

Dla indycząt: biały twaróg, drobno siekany krwawnik. Narwałyśmy się tego krwawnika z kuzynką całe mnóstwo :) Indyki chętnie go zjadały.

Dla kurcząt drobno mieloną pszenicę.

Tutaj są sposoby innych drobnych hodowców przydomowego drobiu:
http://www.forum.woliera.com/viewtopic.php?t=4641

środa, 17 kwietnia 2013

Słowianie zamieszkują Europę od co najmniej 5000-7000 lat


Słowianie byli w Polsce od zawsze! – Polskie Radio o odkryciach genetycznych bydgoskich naukowców

Posted in Starosłowiańska Świątynia Światła Świata by bialczynski on 16 Kwiecień 2013
 
 
 
 
 
 
8 Votes

Archeolodzy w szoku

3ee8466c-e24d-4a31-9481-128f97a596a8.file

Wykopaliska na trasie budowy autostrady A2 , foto: wikipedia commons/użytkownik Tomasz Kuran

Genetycy podważają teorię części polskich archeologów. Być może Słowianie wcale nie pojawili się w Polsce dopiero we wczesnym średniowieczu.

Wbrew opinii części archeologów, Słowianie nie przybyli do Europy dopiero we wczesnym średniowieczu. Tak przynajmniej wynika z badań genetycznych zespołu badawczego prof. Tomasza Grzybowskiego z Collegium Medicum Uniwersytetu M. Kopernika w Bydgoszczy.
- Raczej skłanialibyśmy się ku autochtonizmowi Słowian, ale zastrzegając mocno, że cechy genetyczne wcale nie muszą być tożsame z charakterystyką kulturową właściwą dla tych populacji – mówi prof. Grzybowski w “Naukowym zawrocie głowy”.
Badanie trwały prawie 10 lat. Naukowcy przebadali materiał genetyczny pobrany od 2,5 tys. osób z różnych populacji narodów słowiańskich.
Okazało się, że przodkowie niektórych z nich żyli w Europie już w epoce brązu – czyli 4 tysiące lat temu, a może nawet już w Neolicie, siedem tysięcy lat temu.
Z genetykiem rozmawiała w Jedynce Katarzyna Kobylecka.

Cóż za poprawność polityczna pana profesora, ale uwaga to raczej poprawność redaktora piszącego tekst, bo w wypowiedziach w audycji radiowej pan profesor jest zdecydowanie radykalniejszy i opisywanego faktu nie poddaje w wątpliwość! Rolę cenzora i moderatora jego  wypowiedzi pełni redakcja “Polskiego Radia”. Nie może być inaczej, gdyż każdy naukowiec wygłaszając wątpliwość w fakt obecności Słowian nad Odrą i Wisła w głębokiej starożytności musiałby się ośmieszyć. Amerykanie, Rosjanie, sami Niemcy i reszta świata już w 2009 roku potwierdzili bowiem ten fakt, a zatem także poprawność hipotezy pana profesora, tyle, że od strony męskich chromosomów Y-DNA opisując dzieje i terytorium ekspansji genetycznej haplogrupy R1a. Okazuje się jednak, że badania polskie trwały 10 lat, a więc sięgają roku 2003. Nie wiem dlaczego tak długo, skoro na świecie idzie to zdecydowanie szybciej (mniejsze środki finansowe?). Nie wiem też dlaczego aż do teraz o tych badaniach milczano w tzw “polskich” mediach.

Dobrze, że pan profesor potwierdza jednak wreszcie, po 10-ciu  latach, ciągłość biologiczną między moją osobą, a osobami moich przodków. Profesor Grzybowski nie tylko potwierdza, że jestem potomkiem (a moja żona potomkinią) osób o niepowtarzalnych komponentach genetycznych środkowo i wschodnio-europejskich, które są obecne u moich praojców/pramatek, czyli Słowian lub Prasłowian żyjących nad Wisłą, już od około 5000 roku p.n.e., ale potwierdza także że mamy zgodność wyników badań Y-DNA (męskiego) oraz badania Mta-DNA (matczynego). Czyli mamy dowód, że nasi (Polaków=Słowian) genetyczni rodzice, matki i ojcowie pochodzą znad Odry i Wisły i wyodrębnili się tutaj na tej ziemi około 5000 lat p.n.e. Przypomnijmy, że szkielety z Eulau pochodzą z roku 2770 p.n.e., a kultura łużycka to okres od około 1300 p.n.e. Profesor Grzybowski potwierdza też zgodność wyników badań genetycznych z wynikami badań antropologicznych. Spór allochtonistów i autochtonistów nie ma dzisiaj już charakteru holistycznego (przekrojowego – poprzez wiele dyscyplin nauki), a wyłącznie wąsko-specjalistyczny, archeologiczny.

Warto byśmy sobie uzmysłowili tę ostatnią prawdę szczególnie mocno, bowiem oznacza ona kompletną jałowość dyskusji i zastrzeżeń ciągle wysuwanych na naszym forum i na innych portalach przez różne dziwne osoby niedowierzające wynikom genetyki i antropologii oraz przez ludzi próbujących manipulować tymi faktami, które zostały ustalone przez naukę.  W audycji radiowej panowie Warcisławowie, Zaganowiepolska, Piotreusowie i inni podżegacze, możecie usłyszeć z ust profesora genetyki, że słowiańskość Y DNA – R1a, jest udowodniona oraz że Polacy=Słowianie, a także że pochodzą oni znad Odry i Wisły i są tu obecni po mutacji R1a1a7 od 5000 roku p.n.e. w sposób n i e p r z e r w a n y  żadną “pustką”.

Dorzucamy więc do tej audycji inny artykuł, na temat jednej z kultur archeologicznych z epoki brązu, w której musieli być obecni Słowianie i to w zdecydowanej większości. Było to plemię, które bez wątpienia posługiwało się językiem słowiańskim bądź prasłowiańskim, bo rzecz działa się zdecydowanie później niż wyodrębniły się matczyne i ojcowskie zmutowane, “słowiańskie” geny – odkrycie dotyczy epoki brązu (ok. 1300 p.n.e.) . Kurhany odkryto dawno,  w roku 1930, ale teraz możemy je związać z konkretną wiedzą genetyczną i to zmienia zdecydowanie “archeologiczny” pogląd na to kim byli twórcy owej kultury. 

Archeologia musi zrewidować całą swoją wiedzę opartą na błędnym mniemaniu, że Słowianie zjawili się na horyzoncie zdarzeń w VI wieku n.e. Genetyka opierając się na ścisłej metodzie identyfikacji stwierdza bowiem, że Słowianie są nad Łabą, Odrą , Wisłą, Dnieprem, Donem Wołgą, Dunajem, Adriatykiem, i byli tu w sensie “archeologicznym” od OD ZAWSZE. Od zawsze, ponieważ horyzont archeologii “cywilizacji” nie sięga w zasadzie nawet roku 10.000 p.n.e. (do roku 2010 nie uznawano w ogóle istnienia odkrycia z Gobekli Tepe -1997 – świątyni z roku około  9.500 p.n.e w Syrii, bo horyzont archeologii oficjalnej rozpoczynał się do Sumeru, młodszego od tego odkrycia o 4000 lat.

Tak oto wreszcie nauka polska stwierdziła roku pańskiego 2013, że Polacy = Słowianie oraz, że Polacy żyli nad Odrą i Wisłą w okresie sumeryjskim tworząc całą gamę ówczesnych kultur neolitycznych i ewoluowali sobie spokojnie TUTAJ tworząc później coraz to nowe kultury. To stąd, z obszaru dzisiejszej Polski, dopiero około roku 2500 p.n.e pewna ich część (bo część nigdy stąd nie wyszła) rozeszła się po całej Euroazji, wędrując i osiedlając się: a to w Skandynawii, a to na Wyspach Brytyjskich (Stonehenge, Callanish), a to na Islandii, na Grenlandii, w Ameryce Północnej, w Galii (Carnac) oraz na wschodzie w Wielki Stepie, na Kaukazie, Uralu, nad Morzem Kaspijskim, w Azji Środkowej, w Chinach, Persji, Indii i na Sri Lance -  Sielan-Dawię (Siel-lance).

Jak z tego wynika nasi przodkowie musieli mieć udział nie tylko w prawie wszystkich tzw “kulturach europejskich i azjatyckich”, od lat 5000 p.n.e. I w tych budujących kamienne miasta i w tych budujących tylko drewniane grody oraz w tych mieszkających na wozach i w szałasach (ziemiankach). W tych znających ceramikę toczoną na kole i w tych, które nie toczyły ceramiki, lecz lepiły ją ręcznie. Uczestniczyli w tych kulturach, które grzebały zmarłych w grobach szkieletowych i paliły ciała zmarłych umieszczając prochy w urnach. Uczestniczyli w kulturach miejskich, wiejskich, rolnych i stepowych, wreszcie w tych które były wysoko społecznie zorganizowane i w takich, które żyły we wspólnocie plemiennej jeszcze w X wieku. Część z nich żyje w takich wspólnotach plemiennych na Syberii także dzisiaj, w XXI wieku. Oznacza to również koniec bezsensownego sporu o to czy Słowianie znali pismo. Zaznaczmy z góry, że we wszystkich starożytnych społeczeństwach pismo znali wybrańcy a nie całe społeczności. Pismem posługiwali się kapłani i mędrcy oraz magowie. Królowie nie zawsze umieli czytać i pisać.

Czy musiało dojść do końca kalijugi, czyli Epoki Wielkiej Ciemności i czy musiało dojść do Wielkiej Zmiany, żeby ludziom, w tym ludziom nauki, otwarły się oczy na tak prosty fakt, że olbrzymi lud uformowany, posiadający tradycje i kulturę i organizację prawa w postaci sądów Rady Starowieku, nie mógł spaść z nieba, wyjść spod ziemi, albo narodzić się nagle i niespodziewanie w Sercu Świata?

Odpowiadam: Musiało dojść do końca kalijugi.Musiało, gdyż proces rozjaśniania mroków niewiedzy podlega powszechnym Prawom Przyrodzonym, w tym prawu przyczyna – skutek. W związku z tym proces ten toczy się  co prawda nieustannie, ale powoli. Pozostaje więc długo na niezmiennym, tym samym, poziomie, dopóki nie wypełni wszelkich szczelin i luk tegoż poziomu. Proces rozwoju wiedzy można zilustrować przykładem budowniczego gmachu, który ze swej budowli podziwia okolicę.

Budowniczy wylewa beton na wyrównanym przez siebie gruncie (I poziom wiedzy i nauki = magia). Beton wypełnia formę płyty parteru budynku i dopóki jej w całości nie wypełni i nie zastygnie, nie jest możliwe budowanie na tej płycie niczego nowego. Z tego poziomu widać dookoła to co widać – niewiele gdyż horyzont jest płaski, taki jaki był bez płyty (płyta = wiedza-wieda-magia – to coś więcej niż las, który zasłania całą okolicę, to wykarczowany grunt pod budowlę i płyta parteru). Gdy płyta stwardnieje, czyli gdy wyczerpane są możliwości kombinacyjne, logiczne, dedukcyjne, pozwalające rozszerzać wiedzę z tego poziomu i mieszać “beton wiedzy”, zastyga on. Gdy całkiem zastygnie można wlać następną porcję w formy, które dźwigną ściany pierwszego piętra gmachu. Oznacza to inaczej, że można wtedy postawić hipotezy spekulujące na temat tego co będzie widać powyżej parteru. Gdy ściany (hipotez i teorii) zastygną można położyć na zbudowanym piętrze nową płytę, płytę nowego poziomu, pierwszego piętra wiedzy (poziom nauki). Można teraz stanąć na nowej płaszczyźnie i rozejrzeć się dookoła z pierwszego piętra. Z tej wysokości widać dużo więcej i wiedza poszerza się szybciej. Im gmach wyższy tym szybciej rozszerza się horyzont zdarzeń i wiedza o ich powiązaniach. Im rozleglejszy parter – a w wypadku Wszechświata i Matki Ziemi “parter” jest naprawdę obszerny, tym dłużej trwa przebywanie na tym “parterowym”poziomie.  

Dlatego także i teraz nie brak osób tak przywiązanych do własnych “ugruntowanych na parterze” sądów oraz opinii autorytetów, którym uwierzyły kiedyś, że wcale zdania nie zmieniają mimo postępów wiedzy, i zapewne umrą ze swoim błędnym wyobrażeniem o świecie (wszechświecie, bogu, materii) w umysłach i sercach.

Podam przykład z dziedziny wiary. Dopiero w 1994 roku papież Jan Paweł II przekazał chrześcijanom całego świata jako oficjalne stanowisko kościoła wieść, że Jezus Chrystus nie urodził się wcale 25 grudnia. Papież wywołał tym stwierdzeniem szok wśród wierzących Zachodnich Europejczyków. Można się było tego dowiedzieć w komunistycznych krajach z rozpowszechnianych tutaj bez przeszkód ateistycznych, materialistycznych książek  już w latach 60-tych XX wieku. Dla teologów watykańskich było to tajemnicą poliszynela od samego początku religii chrześcijańskiej. Jednakże do dzisiaj są ludzie, którzy tego stwierdzenia nie przyjmują do wiadomości.  Są też ludzie, którzy nie przyjmują do wiadomości, że istniały liczne pierwowzory mitycznej postaci Jezusa, a więc, że w ogóle całe Boże Narodzenie jest baśniuszką, nie mitem (ten opowiada o prawach przyrody i interakcjach między siłami przyrodzonymi na poziomie wiedzy danej epoki), ani bają (to powieść poetycka, lecz rzeczywista ponad-epokowa – część Baji) , ani tym bardziej Bają (ta jest rzeczywistą Materią i Duchowością – Zapisem Świata), lecz ludzką fantazją, wymysłem wyssanym z palca. Więcej, należy powiedzieć, że teologowie wiedzą od dawna także, że Chrystus w ogóle nie istniał, ani jako bóg, ani jako osoba fizyczna, bo ma liczne swoje mityczne pierwowzory o setki lat wcześniejsze. Wzorce owe tkwią w osobach takich bóstw, jak choćby egipski Ozyrys (który po trzech dniach od śmierci w piątek, zmartwychwstał  w magiczny sposób w niedzielę), czy takich jak Dionizos – Boski Świetlisty Syn (Dziwnyjusz – grecka karykatura prasłowiańskiego=scytyjskiego Dyja-Poświściela, syna Dażboga – Pana Dnia, Dzeusa), czy Attis (słowiański – Ottiec-Oćc, Bóg Ojciec=Czarnogłów), Tammuz, Adonis, Zalmoxis, czy bóstwa Wed Hinduizmu. Oni wszyscy rodzili się 25 grudnia w grotach czy ubogich stajenkach, ich narodziny wieściły cuda i znaki w rodzaju spadających gwiazd, a świadkowali tym narodzinom pasterze. Tytułowano ich także Dobrymi Pasterzami i Zbawicielami. Opowieść o Jezusie byłaby prawdziwym mitem tylko wtedy, gdyby powiedziano wiernym jasno i oczywiście, że jest on symboliczną postacią, antropomorfizowanym Słońcem lub Światłem,  jak owi wszyscy pogańscy bogowie tutaj wymienieni.  Wtedy bowiem jasne by było, że cykle jego narodzin i śmierci, to roczny cykl słoneczny z dokładną liczbą dni 280, czyli okresu ciąży  (9 miesięcy) od Wiosennej Równonocy w marcu  (Niepokalane Poczęcie – Iskra Światła Świata-Boża Krówka/Świetlik w Łonie Swątlnicy lub Rodżany-Przyrody albo Zaródzi-Łona = Siedliska Przyrodniczego) do jego narodzenia w Zimowe Przesilenie, jako Syna Światła Świata, z Łona Matki Ziemi Dziewiczej. 

Myślę, że skoro kalijuga się skończyła i wydobyliśmy się na wyższy poziom budowli wiedzy, coraz więcej osób będzie pojmować, że system pośrednictwa między ludźmi a bogiem/energią kosmiczną (=religia), sprawowany przez kasty kapłanów (pasożytujących na potrzebie wiary w człowieku od starożytności do dzisiaj) jest tylko systemem oszustwa i wyzysku biednych (=przeciętny człowiek) przez bogatych (= kapłani, wodzowie, królowie, prezydenci) i utrwala oraz przedłuża okres niewolnictwa postrzymskiego i Ciemności.

Mam nadzieję także, że coraz więcej Polaków będzie stawać się Wolnymi Ludźmi, o światopoglądzie naukowym i będzie wierzyć w nowe odkrycia nauk ścisłych, takich jak genetyka, a coraz mniej będzie powtarzać stare twierdzenia niemieckiej (post-rzymskiej) propagandy, że Słowianie przybyli nie wiadomo skąd do Europy w X wieku i zajęli odwiecznie niemieckie (post-rzymskie) ziemie nad Odrą i Wisłą i Bałtykiem.

CB

KonstantynopolKonstantynopol był zwany przez Słowian wczesnośredniowiecznych Carogrodem. Wtedy nie pamiętano być może, a przynajmniej nie napisano o tym w kronikarskich grecko-rzymskich zapisach, że całe Bizancjum wyrosło na zagrabionej Słowianom ziemi – Ziemicy Draków i Gątów oraz Dachów-Daków, Harharów i Pątów. Ziemie te i ludy były wymieniane nad Morzem Czarnym przez licznych pisarzy starożytnych i kronikarzy, w tym Herodota w V wieku p.n.e. Pisano o nich, że mowę mają nieco odmienną, ale noszą się jak Scyci-Skołoci, tak samo żyją, tak samo walczą i używają podobnych narzędzi bojowych. Dzisiaj wiemy, że Scyci-Skołoci to ludzie genetycznie identyczni z nami Słowianami. Jesteśmy więc ich potomkami.   
Podajemy wiadomość za PAP – Nauka w Polsce

Cmentarzysko kurhanowe społeczności kultury komarowskiej w Bukivnej (dawnej Bukównej) na Ukrainie znane jest od lat 1930. Teraz badają je wspólnie naukowcy z Polski i Ukrainy.

Polacy i Ukraińcy badają tajemnicze kurhany
Cmentarzysko kurhanowe społeczności kultury komarowskiej w Bukivnej (dawnej Bukównej) na Ukrainie znane jest od lat 1930. Teraz naukowcy poznają badają wspólnie naukowcy z Polski i Ukrainy.
To nie pierwsze wykopaliska przeprowadzone na tej nekropolii. Teren badali w latach 1930. archeolodzy z Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Obecny projekt rozpoczął się w 2009 roku, kiedy archeolodzy z Instytutu Prahistorii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznania przeprowadzili wstępne badania powierzchniowe.
- W lipcu 2010 roku na podstawie umów między UAM oraz Instytutem Archeologii Narodowej Akademii Nauk Ukrainy w Kijowie i Katedrą Etnologii i Archeologii Instytutu Historii i Politologii Przykarpackiego Narodowego Uniwersytetu im. V. Stefanika w Ivano-Frankivsku podjęliśmy badania wykopaliskowe kurhanów – mówi dr hab. Przemysław Makarowicz, kierownik badań z polskiej strony. Stronę ukraińską reprezentują dr Sergiej Łysenko i dr Igor Kockin.
Podczas przygotowań do badań wykopaliskowych odkryto nieznaną wcześniej grupę kurhanów. Udokumentowano je w lesie bukowym, w odległości około 1 km na południowy zachód i północny zachód od wcześniej znanych skupisk. Cechuje je specyficzna koncentracja kopców – po trzy mniejsze kurhany wokół większego. – Łącznie zarejestrowaliśmy ponad 40 kopców. Pierwotnie nekropola w Bukivnej liczyła – uwzględniając badania przedwojenne – ponad 50 obiektów – wylicza Makarowicz.
Dotychczas w pełnym zakresie archeolodzy zbadali wykopaliskowo trzy kurhany. Jeden z nich został wcześniej przekopany przez poszukiwaczy skarbów, ale w innych wyposażenie zachowało się. W jednym z kopców badacze znaleźli m.in. 38 naczyń na różnej głębokości w płaszczu nasypu i na poziomie dawnej powierzchni. W zachodniej części kopca archeolodzy znaleźli ponadto prostokątną jamę, wewnątrz której zbudowano kamienno-drewnianą, prostokątną konstrukcję. Zachowały się również relikty spalonych desek.
Jak wykazały analizy, około 200 odkrytych przedmiotów można łączyć z kulturą komarowską, należącą do trzcinieckiego kręgu kulturowego. To różnorodne znaleziska – od półwytworów po w pełni użytkowe narzędzia jak sierpy oraz broń – grociki strzał. Badania wykazały, że były one używane.
Zdaniem archeologa, najbardziej spektakularne były odkrycia w trzecim z kurhanów. Oprócz ponad 20 naczyń w jego centrum odnotowano kenotaf, czyli grób bez zmarłego, w którym znaleziono osiem naczyń. Obok spoczywała szpila wykonana z brązu i złota zausznica, związana z ośrodkami metalurgicznymi w Kotlinie Karpackiej.
Najbardziej interesującym aspektem poznawczym dla archeologów była obrzędowość pogrzebowa udokumentowana w obu kurhanach. – Należy podkreślić, że w żadnym z naczyń odkrytych w charakteryzowanych kurhanach nie zarejestrowano kości, nie były to więc urny grzebalne, jak sądzili badacze w latach 30. XX wieku – wyjaśnia Makarowicz. Jednak to ostatecznie badania na obecność fosforu pokażą, czy nie uległy one mineralizacji.
Artefakty pozyskane w rezultacie badań cmentarzyska przekazano do kompleksowych analiz specjalistycznych w Polsce i na Ukrainie. Wykonane badanie paleopedologiczne i palinologiczne pozwoliły m.in. zrekonstruować ówczesne środowisko. Analiza metalograficzna wyjaśniła skład chemiczny i sposób uzyskania szpili z brązu – wytwórca korzystał z modelu woskowego. W celu uzyskania wieku kurhanów pobrano próbki materiałów organicznych, które poddano datowaniu radiowęglowemu. Uzyskane daty zamykają się w granicach połowy II tysiąclecia p.n.e. Wykonano również analizy palinologiczne i geomorfologiczne.

Międzynarodowe badania nekropoli kultury komarowskiej w Bukivnej są kontynuowane w ramach projektu finansowanego przez Narodowe Centrum Nauki. W tym roku archeolodzy planują zbadać dwa monumentalne kurhany liczące ponad 3 m wysokości.
To nie pierwsze wykopaliska przeprowadzone na tej nekropolii. Teren badali w latach 1930. archeolodzy z Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Obecny projekt rozpoczął się w 2009 roku, kiedy archeolodzy z Instytutu Prahistorii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznania przeprowadzili wstępne badania powierzchniowe.
- W lipcu 2010 roku na podstawie umów między UAM oraz Instytutem Archeologii Narodowej Akademii Nauk Ukrainy w Kijowie i Katedrą Etnologii i Archeologii Instytutu Historii i Politologii Przykarpackiego Narodowego Uniwersytetu im. V. Stefanika w Ivano-Frankivsku podjęliśmy badania wykopaliskowe kurhanów – mówi dr hab. Przemysław Makarowicz, kierownik badań z polskiej strony. Stronę ukraińską reprezentują dr Sergiej Łysenko i dr Igor Kockin.
Podczas przygotowań do badań wykopaliskowych odkryto nieznaną wcześniej grupę kurhanów. Udokumentowano je w lesie bukowym, w odległości około 1 km na południowy zachód i północny zachód od wcześniej znanych skupisk. Cechuje je specyficzna koncentracja kopców – po trzy mniejsze kurhany wokół większego. – Łącznie zarejestrowaliśmy ponad 40 kopców. Pierwotnie nekropola w Bukivnej liczyła, uwzględniając badania przedwojenne, ponad 50 obiektów – wylicza Makarowicz.
Dotychczas w pełnym zakresie archeolodzy zbadali wykopaliskowo trzy kurhany. Jeden z nich został wcześniej przekopany przez poszukiwaczy skarbów, ale w innych wyposażenie zachowało się dość dobrze. W jednym z kopców badacze znaleźli m.in. 38 naczyń na różnej głębokości w płaszczu nasypu i na poziomie dawnej powierzchni oraz prostokątną jamę, wewnątrz której zbudowano kamienno-drewnianą, prostokątną konstrukcję. Zachowały się również relikty spalonych desek.
Najbardziej spektakularne były odkrycia w trzecim z kurhanów. Oprócz ponad 20 naczyń w jego centrum odnotowano kenotaf, czyli grób bez zmarłego, w którym znaleziono osiem naczyń. Obok spoczywała szpila wykonana z brązu i złota zausznica, związana z ośrodkami metalurgicznymi w Kotlinie Karpackiej.
Jak wykazały analizy, około 200 odkrytych przedmiotów można łączyć z kulturą komarowską, należącą do trzcinieckiego kręgu kulturowego istniejącego w epoce brązu. To różnorodne znaleziska – od półwytworów po w pełni użytkowe narzędzia jak sierpy oraz broń – grociki strzał. Badania wykazały, że były one używane.
Najbardziej interesującym aspektem poznawczym dla archeologów była obrzędowość pogrzebowa udokumentowana w obu kurhanach. – Należy podkreślić, że w żadnym z naczyń odkrytych w charakteryzowanych kurhanach nie zarejestrowano kości, nie były to więc urny grzebalne, jak sądzili badacze w latach 30. XX wieku – wyjaśnia Makarowicz. Jednak to ostatecznie badania na obecność fosforu pokażą, czy nie uległy one mineralizacji.
Artefakty pozyskane w rezultacie badań cmentarzyska przekazano do kompleksowych analiz specjalistycznych w Polsce i na Ukrainie.
Międzynarodowe badania nekropoli kultury komarowskiej w Bukivnej są kontynuowane w ramach projektu finansowanego przez Narodowe Centrum Nauki. W tym roku archeolodzy planują zbadać dwa monumentalne kurhany liczące ponad 3 m wysokości.
(ew/PAP-Nauka w Polsce)

Przepis staropolski

Do kotletów może sałatę z czerwonej kapusty:
"Kapusta czerwona surowa w główkach bardzo długo daje się przechowywać w piwnicy na słomie. Poszatkowawszy więc kapustę jak najcieniej, wrzucić na wrzącą wodę, zagotować raz, wtedy odlać wodę i wycisnąć z niej dobrze, posolić i zaraz polać octem, w pół godziny odlać ten ocet, wlać na jedną sporą główkę trzy łyżki oliwy, łyżkę octu, łyżkę cukru, wymieszać razem na godzinę przed podaniem. Kapusta kwaszona podawana na sałatę, zaprawia się oliwą i cukrem.
Pałucki przepis z początków ubiegłego stulecia.

Atlas starych odmian jabłoni


Ananas Berżenicki, Antonówka półtorafuntowa, Cesarz Wilhelm, Glogierówka, Grochówka czy Kosztela? – jeżeli macie problem z rozpoznaniem odmian jabłoni, które rosną w waszym sadzie lub ogrodzie, Podręczny atlas dawych odmian jabłoni z pewnością się Wam przyda. Przygotowany został on w formie zszywanego notestu co pozwala bardzo łatwo przewracać i zaznaczać strony.

W atlasie zaprezentowano 58 dawnych odmian jabłoni. Każda z ze 128 stronic jest laminowana dlatego książeczkę bez obaw można zabrać na świeże powietrze nawet jeżeli lekko pada lub jest wilgotno.

Autorami Podręcznego atlasu dawnych odmian jabłoni są Małgorzata i Grzegorz Hodun, którzy tą tematyką zajmują się od wielu lat i należą do grupy niekwestionowanych ekspertów.

We wstępie czytamy „Mamy nadzieję, że zaprezentowane opisy odmian i kolorowe fotografie owoców zachęcą Państwa do uprawy dawnych odmian jabłoni, a także pozwolą je rozpoznać w starych sadach tradycyjnych (…). Liczymy też, że ten niewielki ale bogaty w odmiany atlas będzie również cenną pomocą w nauce odmianoznawstwa.

Każdy odmiana jabłoni została sfotografowana i mówiona pod kątem: pochodzenia, owoców, miąższu, dojrzewania i wyglądu drzew.

Wydawcą książeczki jest Towarzystwo Przyjaciół Dolnej Wisły.

Źródło: http://www.wydawnictwogaj.pl/products/podreczny-atlas-dawnych-odmian-jabloni

czwartek, 11 kwietnia 2013

Słowiańska łaźnia


Łaźnia słowiańska była niewielką drewnianą izdebką, do której się właziło. Stąd nazwa.
Bania - słowo staroruskie, mówi nam o kopulastym kształcie pomieszczenia.
Herodot /Vw.p.n.e./ opisywał, że łaźnia od dawna znana była plemionom Słowian. 'Służy ona do zabiegów higienicznych, leczniczych i kosmetycznych, relaksuje i wzmacnia organizm'
Słowianie uważali, że odpowiednio wykonane czynności obrzędowe w łaźni /bani/ dają nie tylko krzepę, napełniają siłą, ale przynoszą uzdrowienie dla duszy i ciała.
Od dawien dawna miejsce to symbolizowało główne etapy drogi życia. Było uosobieniem wewnętrznych cykli życia.
W łaźni parowej odbywało się wiele rytuałów. Przychodzono tu przed ważnymi wydarzeniami życiowymi, /między innymi  przed i poślubne rytuały dla nowożeńców/; aby rozstrzygnąć konflikt i kiedy odczuwano zagrożenie. Wędrowiec, zanim wpuszczony został do słowiańskiego domu, zapraszany był do łaźni, gdzie oczyszczał się psychicznie i fizycznie.

Przychodząc do łaźni, bani trafiamy do magicznej przestrzeni, która potrafi odmienić nas i nasze życie.
Jeśli przychodzisz tu z właściwym nastawieniem, możesz poczuć wewnątrz ciała siłę żywiołów i doznać przeobrażenia w odbiorze świata, przeżyć odrodzenie zarówno fizyczne jak i duchowe. 
Bania daje możliwość zwykłemu człowiekowi zwrócenia się o pomoc do praelementów. Obecne są w niej żywioł wody, powietrza, ognia oraz ziemi.

Była ona uważana za miejsce święte, miejsce mistyczne, zachowywano tu ciszę jak w świątyni.
W saunie rytuałami dotyczącymi cyklu życia zajmowały się kobiety. Tylko w poważnych przypadkach (np. ciężkiej choroby) szukano pomocy u szamana, proroka lub znachora…
Ze względu na antyseptyczne właściwości środowiska łaźni, jej czystość i świętość była miejscem narodzin dzieci. Ściany i  podłogi  były wykładane  leczniczymi ziołami. Do czasów drugiej wojny światowej kobiety w Szwecji rodziły dzieci w saunie i po 7 dniach wracały do domu.

W pradawnych słowiańskich czasach banią opiekowało się specjalne bóstwo – Bannik. Był on gospodarzem przestrzeni łaźni. Aby Bannik dobrze nam służył należało go obłaskawić. W tym celu przynoszono mu specjalne dary.

 W odróżnieniu od saun innych tradycji, słowiańska łaźnia działa o wiele bardziej pobudzająco na ludzki organizm. Sprawia to nieodłączny jej atrybut – brzozowe i dębowe miotełki, którymi chłoszcze się rozgrzane ciało.

BRZOZOWA SIŁA DLA MIŁOŚCI I POMYŚLNOŚCI W RODZINIE
Miotełki z witek brzozowych szczególnie były cenione przez płeć piękną, wszak brzoza – to drzewo kobiece. Według podań brzoza pomaga w nawiązaniu porozumienia z mężem, potrafi przegnać precz kłótnie, odbudować miłość, w zaprowadzić ład i spokój do rodziny. Pomyślność ‘zamawiało się’ wypowiadając magiczne słowa mówiąc współczesnym językiem; modlitwy – afirmacje.
Wszelkie czynności wykonywane w łaźni miały duże znaczenie.

W dzisiejszych czasach ludzie, którzy żyją według planów i rozkładów doznają uczucia, że czas w saunie zatrzymał się w miejscu. Dzięki temu nie spieszymy się nigdzie, a myśli unoszą się wysoko nad codziennymi zajęciami i troskami. Sauna koi umysł we wszystkich aspektach.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Słowiańszczyzna

Czy znamy swoje korzenie? Te najdawniejsze? Ja przyznam się, że bardzo oględnie, ale i tak jestem w lepszej pozycji niż większość społeczeństwa które nie ma pojęcia o tym, co było dawniej - jak żyli nasi przodkowie, w co wierzyli, co było wtedy ważne i co warto sobie przyswoić w obecnym świecie korzystając z wiedzy dawnych naszych przodków.

Mam zamiar te braki wiedzy uzupełnić w swoim czasie. Teraz nie mam na to czasu, bo jestem owładnięta walką o przetrwanie tu i teraz, ale linki do odnośnej dawnej wiedzy już zaczynam zbierać. Oto jeden z nich:

http://www.wierzenia.fora.pl/wierzenia-wiara-i-kultura-slowian,1/ogien-w-kulturze-ludowej-slowian,107.html

OGIEŃ W KULTURZE LUDOWEJ SLOWIAN 
Prof. L. Moszyński 

(...) C. Pietkiewiczowi, autorowi Polesia rzeczyckiego, zawdzięczamy wiadomość dającą jaskrawy obraz (jednej zresztą strony) tego, o czym przed chwilą była mowa. Mam tu na myśli ostatnie chwile chłopa ze wsi Karczewa, zwanego Akułą, słynnego niegdyś cieśli na całą okolicę Chojnik na rzeczyckim Polesiu. Konający starzec leżał w swej chacie; był późny wieczór i w kącie, gdzie spoczywał, panował półmrok. W pewnej chwili, na kilka godzin przed śmiercią, starzec wydobył krzesiwo i począł krzesać, pomimo że ręce odmawiały mu posłuszeństwa. Widząc to, jeden z obecnych zapalił łuczywo od zwykłego ognia, rozniecanego już w tych czasach zapałkami, i przyniósł starcowi. Ten jednak rzekł: „Ne tréba mńe vášaho ahńù na toj śvet; ja chòču pabàčyć astànńi raz bóžy ahóń z śvatói skàłki” (Nie potrzeba mi waszego ognia na tamten świat; ja chcę zobaczyć ostatni raz boży ogień ze świętego krzemienia). Niezadługo później, przez wgląd na wyraźną w tej mierze prośbę Akuły, włożono mu odwiecznym zwyczajem kamień, krzesiwo, oraz hubkę do trumny i pochowano je wraz z ciałem. 
Oczywiście ten jeden promyk, jaki w naszych oczach padł dzięki słowom konającego czciciela ognia- bo niewątpliwie chyba Akuła w pewniej mierze zasługuje na to miano- w głąb duszy chłopskiej i nieco rozświetlił mroki jej ustosunkowania się do „świętego” żywiołu, jest zbyt nikły, aby można było na nim gruntować poważniejsze wnioski. Należy go więc wzmocnić i znacznie poszerzyć. W tym celu skorzystamy przede wszystkim z pism wspomnianego już wyżej Nikiforowskiego i zobaczymy, jak się na Białorusi odbywa codzienne wieczorne rozpalanie ognia. 
„Nie trzeba przypominać- podpowiada ten autor- że w miarę zapadania i zgęszczania się zmierzchu zakrada się zwykle do duszy pewna, nie pozwalająca na zdanie sobie z niej sprawy, posępność, która zaczyna się rozpraszać dopiero wtedy, gdy błyśnie pierwsze światło... Kto pod tę porę bywał w chacie, ten mógł zauważyć, że wraz ze zmierzchem zamilkają rozmowy rodzinne, przerywa się dziecinne zabawy czy hałasy i chatę zalega martwa cisza, o ile się nie odzywa jaki gryzoń lub świerszcz. Nikt jednakże o tej porze nie śpi, nawet nie drzemie; każdy po prostu trwa w położeniu, w jakim go zaskoczył zmierzch. Dziwny, szczególny spokój! Nie jest to zaś spokój jednej jakiejś rodziny ani też jednego sioła, lecz ogólny wiejski... I znowuż rzecz niepojęta: przerywa się go jak gdyby według poprzedniego porozumienia; po 5-10 minutach w całej wsi błyskają drobne światła”. Odbywa się zaś to w każdej chacie w sposób mniej więcej następujący: g o s p o a r z l u b t e ż n a j e g o r o z k a z - co jednak rzadziej zachodzi- inna o s o b a d o r o s ł a n a l e ż ą c a d o r o d z i n y (zwykle – m ę ż c z y z n a; n i g d y- k o b i e t a w s t a n i e n i e c z y s t y m, tzn. w okresie periodu lub w ciągu 40 dni po porodzie, a n i t e ż w o g ó l e o s o b a s k a l a n a w y s t ę p k i e m), zbliża się do ukrytego na ognisku pod popiołem żaru dwa węgielki, przykłada do nich przygotowane zawczasu trzaski i pożegnawszy to wszystko, mówi: Bože, błysłavi (tzn. Boże, pobłogosław); następnie dmucha, starając się nie wskrzesić ognia wcześniej, jak dopiero za trzecim dmuchnięciem. Gdy wreszcie płomyk się pokaże i dobrze obejmie trzaski, wtedy rozniecający żegna się znakiem krzyża i wraz z nim żegnają się wszyscy obecni, dotychczas milcząco wpatrzeni w to, co się działo. 

Jakież- można by zapytać- znaczenie może mieć to żegnanie się wszystkich osób po dokonanym roznieceniu ognia, gdy żywy płomień już się ukazał i oświetlił mrok? Nie ma ono w tym wypadku na pewno na widoku bezpośredniej ochrony od złego, do którego to celu bywa często stosowane; nie chodzi tez o wzmocnienie za jego pomocą jakowegoś zabiegu. Ma ono tu niezawodnie tę sama wartość, jaka posiada wtedy, gdy się je wykonywa wobec Boga i świętych. Nie potrzebuje wysilać się na dowodzenie takiego wyjaśnienia. Sam lud dostatecznie potwierdza. „Ogień- powiada Białorusin i Ukrainiec- trzeba szanować tak jak Boga” i jakby na dowód tego uczy swe dzieci b o g i e m go nazwać. Jeszcze zupełnie niedawno w całej bodaj Polsce, gdzie panował zupełnie do opisanego podobny zwyczaj żegnania się przy wieczornym zapalaniu światła, ten, kto zapalał, żegnając się witał światło słowami: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” [i]. W niektórych okolicach wypowiadano podobne pozdrowienia także przy rozpalaniu ognia na nalepie; w innych odzywano się nawet wprost: N i e c h b ę d z i e p o c h w a l o n e ś w i a t ł o albo- ś w i ę t y o g i e ń. Zmieszanie „świętego ognia” z Chrystusem zaszło tu niewątpliwie tym łatwiej, że w symbolice kościelnej ogień (światło) właśnie Chrystusa oznacza (co, mówiąc nawiasem, wywołało dość niezwykłe zwrotki w kolędach w rodzaju tej na przykład: „A to nam dziwne, że Pan, ogniem bywszy, na sianie leżał, siana nie spaliwszy” [ii]). 

Oczywiście jednak cześć okazywana ogniowi przez żegnanie się w chwili, gdy on zajaśnieje, oraz przez witanie go jednym z najwznioślejszych chrześcijańskich pozdrowień, czy tez pozdrowieniem wzorowanym na poprzednim, nie stąd się bynajmniej wywodzi, że ogień zbliżono z Chrystusem. Właśnie przeciwnie, jak z bezwzględną pewnością stwierdzają dane etnografii porównawczej , wrodzony ludowi głęboki szacunek dla ognie, przekazany przez pogańskich przodków, spowodował łatwe zastosowanie doń chrześcijańskich oznak czci. Więcej nawet, w niektórych wypadkach, kiedy zapłonięciu ognia towarzyszy szczególnie podniosły nastrój, napięcie religijnego uczucia jest tak znaczne, że na ustach świadków pojawia się... chrześcijańska modlitwa. Gdy huculscy pasterze wypędzają latem po raz pierwszy stada na połoniny i sporządziwszy szałas, a w nim ognisko, zamierzają rozpalić pierwszy ogień, wtedy odbywają go bardzo uroczyście za pomocą tarcia; otóż jak świadczy I. Hołowaćki, niegdyś tarto w podobnym wypadku wielki kawałek drewna o spróchniały pień, kiedy zaś błysnął płomyk, wszyscy obecni z watahem na czele, żegnali się trzykrotnie, padali na kolana i głośno odmawiali „Ojcze nasz” oraz inne modlitwy. 

Nie zwiodą nas tu chrześcijańskie pozory kultu, jak nie zwiodły znakomitego badacza ruskiego M. Sumcowa, któremu zawdzięczam powyższą wiadomość, powtórzoną za Hołowaćkim [iii]. Rozumiemy, że ”Ojcze nasz” mogło mieć dla owych półdzikich pasterzy, w tak uroczysty sposób witających ogień, swoją „chrześcijańską” wartość. Z drugiej jednak strony rozumiemy do gruntu, że w modlitwie znalazło się całkiem naturalne i łatwe ujście religijnej- w naszych oczach :pogańskiej”- czci, wezbrane dzięki pojawieniu się żywego ognia przed oczyma wyczekujących. Że była to modlitwa chrześcijańska i przy tym wyraźnie zwrócona do Boga Ojca- to są to szczegóły drugorzędne; ludowi daleko jest do konsekwencji w postępkach, a jeszcze dalej do krytycznego segregowania swych przeżyć na „pogańskie” i „chrześcijańskie”. Skoro zachodzi wewnętrzna potrzeba modlitwy, człowiek się modli, mniejsza zaś już o to, do kogo będą się zwracały słowa tej modlitwy. Bywają wszak modły pozbawione wszelkiego zgoła sensu i wiemy, że takie właśnie cieszą się nieraz szczególnym wzięciem. 

Na Białorusi i Ukrainie ogień często bywa tytułowany b o g a c z e m lub podobnie (błrs. bahàč, ukr. bohàč, bahàtťa; ostatni wyraz stosuje się m.in. do wielkich ogni dorocznych, w szczególności do swiętojańskiego). W Ihumeńskiem, gdy kto z mieszkańców chaty, prosi go: „ Święty bogaczu, połóż się spać, jest was dwunastu braci, brońcie nas” itd. (Svatýj bahàč, łažyśa spać etc.) Jeśli nazwa b o g a c z jest bardzo dawna, może znaczeniowo nawiązywać do szczęścia, dobrej doli, bo taki był pierwotny sens wyrazów bogъ, bogatъm, jeśli zaś- co jest prawdopodobniejsze- wynikła późno, natenczas wiąże się z bogactwem. Za ostatnim tłumaczeniem przemawia m.in. modlitwa, wygłaszana w Żywieckiem do tylko co rozpalonego ognia: „Ogieńku święty, s k a r b i c k u boży, nie dejże nas nigdy zubożyć”. 

Nader ważny moment „strachu przed ogniem”, powodujący pogłębienie i- jeśli tak rzec wolno- szczególne spoważnienie czci tego żywiołu (por. kult pioruna) zdradza nam sam lud najwyraźniej, tłumacząc go jednocześnie całkiem jasno i niedwuznacznie. Tak np. w zbiorach materiałów P. P. Czubińskiego (t. 1, 1872) znajdujemy m.in. notatkę powtarzająca słowa wieśniaków z powiatu lityńskiego nad górnym Bohem na Podolu: „My- powiada tamtejszy lud- šanujem ohoń jak Boha; vin naš dorohyj hisť. Vin jak rozserdytśa i vizme, to duhomu vže toho ne dasť” (My szanujemy ogień jak Boga; on jest naszym drogim gościem. Gdy się rozgniewa i zabierze [tzn. spali], to już tego drugiemu nie da). Można by sądzić, że przyznanie się do głębokiej czci względem ognia zostało tu uzupełnione wzmianka o pożarze całkiem przypadkowo. Ale jakże dobitnie zaprzeczą takiemu przypuszczeniu proste słowa wieśniaczki ze środkowego Polesia, wypowiedziane nieomal jednym tchem na moje pytanie o stosunek wieśniaków do ognia: „Jehó tréba šanovàci tak ŭśo raŭnó jak Bóha. U nas ohńà šanŭjuć, bo on móže zapalić” (Trzeba go szanować całkiem jak Boga. U nasz szanują ogień, bo on może zapalić [tzn. wzniecić pożar]). W świetle tego powiedzenia przypadek w pierwszym przykładzie jest wykluczony; rzecz staje się w ogóle do gruntu jasna: cześć dla ognia niewątpliwie w bardzo znaczn6ym stopniu zasadza się na obawie pożaru i lud w zupełności zdaje sobie z tego sprawę. Tu również leży główny (choć bynajmniej nie wyłączny!) powód faktu, że szacunek okazywany ogniowi domowemu i ogniowi w osieci [iv] jest u Słowian i innych ludów bez porównania większy od tego, jakim cieszą ognie rozpalane po lasach i polach. 
Trzeba też posłuchać, z jaka dobrotliwością i pokora zwraca się lud słowiański do ognia, gdy ten zapragnął sobie „pohulać” i z trzaskiem czy hukiem szybko pożera szczupłe mienie wieśniaka: „Ogieńku mój kochany, od Boga przysyłany...”- zaczyna wtedy swą modlitwę –zamawianie kobieta Rusinka; „W i t a j n a m, g o ś c i u, w c z e r w o n y m p ł a s z c z y k u...”- wtórują jej chłopi polscy. Prawda- dobrotliwe traktowanie jest to na ogół dość zwykły sposób zjednywania sobie przez lud groźnych potęg; ale tu. Gdy chłop stoi twarzą w twarz wobec krzywdzącej go klęski pożaru, takie postępowanie staje się szczególnie wymowne: może służyć jako najpiękniejszy przykład dla wszystkich innych do niego podobnych. 

Wobec obawy pożaru nic dziwnego, że wieśniacy, obchodząc się z ogniem, troskliwie przestrzegali szczegółowo od wieków wypracowanego rytuału; od niedawna nic nie mogło być w tym zmienione. Pospolite i wszędzie obowiązujące zakazy znieważania ognia przez plucie nań, oddawanie moczu, zalewanie pomyjami itp. ., spotkany w niektórych krajach zakaz stawania doń tyłem, umieszczanie na noc obok ognia (żaru) wody w garnuszku, aby, jeśli taka będzie jego wola, mógł się „oczyścić”, ochłodzić kąpielą lub też ugasić pragnienie, ustalony sposób niecenia, a po części nawet gaszenia- wszystko to naruszone być nie mogło pod grozą kary. Niegdyś obowiązywały u Słowian jeszcze inne, uciążliwsze nakazy. W związku z tym mianowicie, że ogień niewątpliwie pojmowano jako istotę żywą, którą można było skaleczyć lub urazić przez nieostrożne potrącenie, wystrzegano się wtykania w płomień czy żar przedmiotów ostrych, a nawet nieostrożnego posługiwania się zwykłymi kuchennymi przyborami. Nikłe ślady tych przepisów przetrwały w praktyce do ostatnich czasów u Słowian bałkańskich; natomiast na północy pozostawiły wyraźną o sobie pamięć tylko w tradycji. Na zachodzie mianowicie i na wschodzie północnej Słowiańszczyzny (a także u Estów rtc.) pokolenie za pokoleniem powtarza całkiem nieraz poważnie braną opowieść, według której ognie z różnych domostw, rozmawiając ze sobą, żalą się niekiedy na złe z nimi obejście. Otóż w pewnych odmiankach tego opowiadania krzywdzony ogień skarży się m.in. na potłuczeniu mu pogrzebaczem głowy czy tez głowy i ramion. Że nie mamy tu przed sobą owocu czczej fantazji, lecz odbicie głębszego wierzenia, dowodzą stosunki panujące u wschodnich, tureckich sąsiadów Słowian. Niektórzy z nich wierzą dosłownie, że ogień ma głowę, i manipulując przy nim żelaznym ożogiem, wystrzegają się, by jej nie urazić. 

Wszędzie po ziemiach słowiańskich, gdziekolwiek wyszły z użycia otwarte ogniska po izbach, a resztki czci ognia jeszcze się przechowały, część należnego mu kultu odbiera w spadku po nim piec izdebny. Rzecz ta przedstawia się dla ludu całkiem jasno: „Piec, w którym się pali- powiadają na przykład Poleszucy- należy szanować, bo w nim jest ogień”. 

Ponieważ świadectwa etnograficzne nie zawsze dają nam wyraźne wskazówki, dla kogo lud przeznacza ofiary kładzione, powiedzmy, na piec osieci czy nawet rzucane d o o g n i s k a w chacie [v], więc na podstawie samych tylko zewnętrznych przejawów podobnego kultu nie możemy w sposób zupełnie pewny ustalić dla wszystkich wypadków, opisanych przez etnografów, właściwego celu ofiar. Niezawodne wskazówki etnografii porównawczej dowodzą bowiem, iż ogień przyjmuje ofiary nie tylko sam dla siebie ( pomyślany bądź jako żywioł, względnie żywa istota, bądź też jako zewnętrzny przejaw swoistego „ogniowego” demona czy bóstwa), lecz również p o ś r e d n i c z y między ludźmi, a demonami czy bóstwami, nie mającymi żadnego bliższego z nim związku. Pośrednictwo zaś owo polega przede wszystkim na oddawaniu bogom woni czy duszy ofiar, złożonych dla nich przez człowieka. 

Jak sobie mogli to niegdyś przedstawić Słowianie (którzy przecież i dziś uważają, że zapachem uchodzącym z upieczonego na ofiarę zwierzęcia sycą się święci, dla jakich ofiarę przeznaczono), wskazuje modlitwa sąsiadujących ze Słowianami pogańskich Czeremisów (Maryjczyków), zamieszkałych we wschodniej Europie. 

W zapadłych kątach Słowiańszczyzny jeszcze do niedawna gospodynie dbały, aby dzięki starannemu przechowywaniu żaru ogień w chacie nigdy nie wygasł. Gdyby więc nie doroczne „odnawiania” ognia podczas pewnych świąt oraz „odnawiania” przygodne, przedsiębrane np. w czasie pomorów, żar rozniecony, trawiłby- w zasadzie przynajmniej- niejako wiecznie. Tak byłoby zwłaszcza u Słowian południowych i wschodnich, a przede wszystkim po głuchych kątach Białorusi. Na Białorusi, podobnie zresztą jak i w innych stronach, nawet jeśli rodzina przenosił się do nowego domostwa, zabierała ze sobą żywy ogień z opuszczonej chaty. Mężczyzna, będący głową rodziny, kładł wtedy żar do garnka i niósł go podczas przeprowadzki przodem, a za nim postępowali inni domownicy z całym dobytkiem. Wszedłszy pod dach nowej siedziby, przodownik obnosił żar wzdłuż wewnętrznych ścian izby, stawiał naczynie na nalepę i sam własnoręcznie rozniecał z przyniesionego żaru pierwsze ognisko. W razie gdy niecała rodzina opuszczała dawne osiedle. Lecz tylko na przykład syn wyprowadzał się z żoną z chaty ojców, natenczas syn ten, jako głowa nowego domu, otrzymywał z rąk ojca, jako głowy starego gniazda, żar w naczyniu. Tego rodzaju praktyki, wyraźnie nawiązujące już do społecznego znaczenia ognia, spotykamy także u wielu ludów pozasłowiańskich oraz egzotycznych; 

Fragment z „KULTURY LUDOWEJ SŁOWIAN” T.I cz.2 tegoż autora. 
Warszawa 1967

źródło: http://www.wierzenia.fora.pl/wierzenia-wiara-i-kultura-slowian,1/ogien-w-kulturze-ludowej-slowian,107.html